„Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)

 

Kurs Alfa w św. Jakubie przeżyłam jako uczestnik pod koniec 2012 roku. Od tamtego czasu bardzo wiele się w moim życiu zmieniło. Alfa pokazała mi, jak ważna jest wspólnota i jak bardzo ludzie potrzebują modlitwy za siebie nawzajem. Otworzyłam się też na Ducha Świętego, nauczyłam się powierzać Mu każdy mój krok i ciągle odkrywam wspaniałe owoce tej decyzji – chociażby to, że od 2013 roku jestem w Duszpasterstwie Akademickim, gdzie poznaję ludzi pełnych Bożego zapału i razem z nimi pogłębiam swoją relację z Chrystusem i uczę się służyć innym.

Alfa zrodziła we mnie pragnienie czegoś więcej – nie tylko uczestniczenia w Eucharystii częściej niż raz w tygodniu, ale też oddawania się Duchowi Świętemu, by stawać się narzędziem w Jego rękach, by ludzie patrząc na mnie widzieli Chrystusa. Najpiękniejszym, co można usłyszeć, jest zdanie: „Czuć od ciebie Ducha Świętego!”.

Jednym z ważniejszych momentów na Kursie Alfa była modlitwa wstawiennicza, której doświadczyłam po raz pierwszy w życiu. Prosiłam wtedy, by Duch Święty przychodził do mnie z tak wielką radością i miłością, że nie będę mogła jej zatrzymać dla siebie. Przyszedł natychmiastowo i od razu zaczął działać we mnie i przeze mnie pełnią swej mocy. Kilka kolejnych miesięcy było dla mnie bardzo radosnym i intensywnym czasem, którego owoce nadal się rozwijają.

Mogę z całą pewnością powiedzieć, że mimo wszelkich wątpliwości warto wytrwać do końca Kursu Alfa i pozwolić Panu Bogu nas zaskoczyć. Wiele niespodzianek przynosi Weekend Alfa. Dla mnie najcenniejszą było doświadczenie mojej małości wobec ogromu Bożej mocy i wkroczenie Ducha Świętego do mojego serca z łaską dziecięcej ufności i miłości do Ojca.

Za dzieło Kursu Alfa i za wszystkie łaski, którymi tak hojnie tam nas obdarowuje – chwała Panu!

 

Patrycja

Zaczynając pisać to świadectwo zapisałem wstępem pół strony A4, po czym przypomniałem sobie, że świadectwa mają być krótkie. Zaczynam więc jeszcze raz i postaram się zatem maksymalnie streścić.

W październiku tego roku (akademickiego 2003/2004) po raz pierwszy przyszedłem na spotkanie naszej wspólnoty. Byłem wtedy człowiekiem potrafiącym znaleźć nadzieję jednego dnia i tego samego dnia ją stracić. Zdarzało się to nawet parę razy w ciągu dnia. Moje nastawienie było typowo egocentryczne z dość duża dawką konformizmu. Sen pochłaniał mi sporo czasu, sporo czasu zajmowało mi także użalanie się nad sobą i nad swoim losem. Skutkiem tego niewiele pożytecznych rzeczy robiąc każdego dnia byłem niesamowicie zmęczony.

Zdarzały mi się oczywiści czasem przebłyski, podczas których wstawałem, działałem i biegałem, ale im większy był wzlot, tym większy upadek. Doszło do tego, że zacząłem bać się wzlotów wyczuwając rychły upadek, co z kolei dawało jeszcze większe poczucie beznadziejności mojej sytuacji. Nie dostrzegałem wtedy, że w moim sercu jest tyle pychy i egoizmu, że nie wiele jest tam już miejsca na jakieś szlachetne uczucia. Nie widziałem tego, że nawet kiedy starałem się zrobić coś dobrego, to i tak było to w dużej mierze nasączone pychą i chęcią wywyższenia się nad innych. Wydawało mi się, że ja to jestem tak naprawdę wystarczająco dobry, a winę za sytuację wokoło mnie panującą (którą często postrzegałem jako tragiczną) ponoszą ludzi wokoło mnie się znajdujący, których wadami byłem w stanie w każdej chwili zapisać blok listowy. Czasem uświadamiałem sobie, że nawet gdyby Ci wszyscy ludzie byli idealni, to ja i tak nie byłbym szczęśliwy, jednak wtedy łapałem niezłego „doła” i szybko stwierdziłem, że należy o tym nie myśleć.

W ciągu tego roku Pan Bóg zmienił moje życie na wszystkich płaszczyznach.: uzdrowił mój stosunek do rodziny i poprawił moje relacje z rodzicami, zmienił moje podejście do nauki, pracy, życia i przede wszystkim do Niego samego. Zmienił moją wizję mnie samego. Teraz widzę sens mojego życia jedynie w spełnianiu Jego woli. To, czego doświadczałem podczas tego roku podczas mojej modlitwy osobistej, modlitwy wstawienniczej (szczególnie za mnie), różnych rekolekcji, eucharystii i innych głębszych kontaktów z Bogiem, dawało mi siłę do wytrwania w chwilach kiedy się potykałem i gubiłem, ale pozwoliło mi również uświadomić sobie, że chcę widzieć siebie tak jak Jezus mnie widzi. Tak naprawdę to do naszej wspólnoty przyprowadziło mnie pragnienie bycia wolnym i kochanym. Teraz chcę stawać się coraz bardziej wolny, żeby coraz pełniej mówić TAK Panu Jezusowi i chcę kochać.

Pisząc to świadectwo chciałem podziękować Panu Bogu za tą całą moją przemianę i jeszcze raz oddać Mu chwałę, jako mojemu Stwórcy i Zbawcy

Chwała Panu!
Mirek

Nazywam się Ania, do wspólnoty przyszłam w Wielkim Tygodniu 2004 roku, zapisałam się i zaraz po Świętach Wielkanocy pojechałam na kurs Filip. Nigdy wcześniej nie byłam w żadnej wspólnocie, ale od dłuższego czasu (około paru lat) zamierzałam w jakiejś być, nie z ochoty a raczej z wewnętrznego przekonania.

Chociaż byłam religijna w moim życiu nie było prawdziwej radości. Chciałam coś zmienić, bo widziałam innych ludzi wierzących. Jednak samemu to nie wychodziło, a nawet czasem zamieniało się w dewocję. Pamiętam jak nie mogłam już wytrzymać z tym całym otaczającym mnie światem tuż przed wyjazdem do Kani Helenowskich, gdzie miał się odbyć owy kurs. Wiedziałam, że muszę tam jechać, chociaż się bałam. Podczas kursu dałam się poprowadzić przez animatorów. Zrozumiałam, że to ja muszę otworzyć swoje serce na Pana Boga i na ludzi. Był moment, kiedy czytając na głos fragment z Pisma Świętego, nagle poczułam wspaniałą więź z ludźmi, jakbyśmy stanowili jedność.

Ogólnie na kursie nie byłam przekonana, co do tej wspólnoty. Pomyślałam, że może spróbuję do innej. Kiedy wyjeżdżałam byłam szczęśliwa, że wracam. Wróciłam do Warszawy, w Warszawie do akademika. Pierwsze wrażenie – akademik wydał mi się całkiem inny, obojętny ze swoją brzydotą. W pokoju, po godzinie zebrało mi się na ogromny płacz, po prostu wyłam (ciekawe czy za ścianą to słyszeli?) i poczułam, że jakaś błogość na mnie spływa. Następnego dnia czułam się, jak królewna, niczego nie potrzebowałam, obojętne mi było, jak jestem ubrana, tak jakbym była w chwale. Czułam prawdziwą radość. Nie dzieliłam z ludźmi w tramwaju smutków, żalów, złości, zmęczenia dla mnie było to obce, wiedziałam, że wszystko mam, co i kto jest mi w życiu potrzebny – Pan Jezus. Czułam, że nie ja żyłam, a żył za mnie On. Pragnęłam się modlić, studia wydały mi się nieważne. Do ludzi na uczelni nie miałam pretensji, że są tacy, jacy mi się nie podobają. Patrzyłam oczami Pana – przyjaźni, miłości. Zaraz miałam ochotę jechać do domu i zrobiłam to. Idąc od przystanku w mojej wsi świat wydał mi się piękny (wcześniej nie dało rady tak myśleć). W domu świadczyłam swoja radością i miłością. Już wiedziałam, że to ta a nie inna wspólnota. Od tamtej pory główną częścią mojego życia jest przebywanie we wspólnocie na Narutowicza. Z tego miejsca naprawdę czerpię wodę do życia!

Dzięki wspólnocie wiem jak żyć, nie czuję się pogrążona przez świat, a jestem sobą i stawiam światu czoła. Bywają momenty zachwiania, ale dzięki modlitwie nawracam się właśnie tu we wspólnocie. Zmieniłam się, jest we mnie prawdziwa radość Boża. Wiem, kto jest moją drogą, prawdą, życiem, jestem ciągle o tym uświadamiana. Chwała Tobie Panie!!!!!!!

Przez długi okres czasu byłem zamkniętym w sobie człowiekiem, kryjącym się przed drugą osobą. Moja wiara była letnia (ten problem wciąż trwa). Nie widziałem większego sensu w życiu, żyjąc w świecie swoich wyobrażeń i idoli, z dala od rzeczywistych spraw. Pierwszym silnym doświadczeniem spotkania z Panem była moja wizyta na spotkaniu odnowy w duchu świętym w Łomiankach, mieście w którym mieszkam. Na początku czułem się skrępowany i spięty, jednakże po rozpoczęciu pieśni chwalebnych poczułem wielką radość i rosnącą w mnie wiarę. Podczas modlitwy uczestnicy modlili się za siebie. Po spotkaniu moja wieczorna modlitwa różniła się znacząco od tych, które odmawiałem dotychczas – słowa chwalebne same wypływały z moich ust. Następnego dnia zobaczyłem rzeczy których nie dostrzegałem w moim życiu – stałem się bardziej świadomy własnego życia. Od tej pory starałem się uczęszczać na spotkania odnowy w Łomiankach. Pan delikatnie zaczął otwierać przede mną nowy rozdział życia.

Nie wiedziałem co Chrystus chce mi pokazać, lecz czułem że warto mu zaufać. W niedługim czasie zacząłem uczęszczać w tygodniu do kościoła św. Jakuba na placu Narutowicza, który znajdował się na szlaku mojej drogi na uczelnie. W tym czasie Pan okazywał coraz bardziej swoją miłość do mnie.

Postanowiłem zrobić kolejny krok i zwróciłem się do księdza (jak się później dowiedziałem Grzegorza) z prośbą o pomoc w dalszym zbliżaniu się do Jezusa. Dzięki niemu poznałem księdza Romana, który zaprosił mnie na spotkania wspólnoty studenckiej Woda Życia. Kiedy przyszedłem na pierwsze spotkanie, uderzyła mnie niespotykana do tej pory w moim życiu postawa młodzieży, pełna otwartości względem bliźniego, radości i spokoju, wyrażanych przez nich w zupełnie naturalny sposób. Przez długi okres czasu nie mogłem odnaleźć się w tych realiach. Często wygrywała we mnie złość i zniechęcenie. Dzięki łasce Pana, dobrym radom (dziękuje księdzu Romanowi, oraz Beacie Grabowskiej) i modlitwie udało się pokonać słabości.

Jezus zaczął wpływać na moje życie, odmienił moją postawę względem drugiego człowieka, z pełnej pretensjonalności i wciąż wymagającej od innych na pokorniejszą i otwartą na drugiego. Staram się kochać bliźniego., przestałem bać się siebie – swoich słabości. Pan pokazał mi, że idąc z nim wszystko można przezwyciężyć, On będzie mnie chronił i przemieniał. W relacji z nim odnalazłem sens życia. Ostatnio pozwoliłem Mu otworzyć na nowo dawniejszy rozdział moich działań, jakim jest działalność w wolontariacie. Jak dotąd jest to piękna droga, dziękuje Mu za to. Dzięki niemu buduje relacje z rodziną i ludźmi do koła. Nie wiem jaki jest zamysł Pana co do mnie, ale chcę się na niego zgodzić.

Moje życie przed poznaniem Jezusa nie wyglądało dobrze. Chodziłam do kościoła co niedzielę z obowiązku. Miałam skrzywiony obraz Boga jako groźnego sędziego, który tylko czyha na mój błąd. Uważałam, że muszę zasłużyć sobie na Jego miłość i na zbawienie dobrymi uczynkami. Miałam niską wartość siebie, byłam nieśmiałą, zamkniętą i zakompleksioną osobą. Bałam się księdza w konfesjonale. Wstydziłam się powiedzieć mój grzech. Przez 6 lat się nie spowiadałam i przyjmowałam komunię św. co niedzielę, jak gdyby nigdy nic.

Po trafieniu do wspólnoty Woda Życia i po spowiedzi u ks. Romana – nie powróciłam do tego grzechu. Jezus zaczął mnie pomału zmieniać.

Każde rekolekcje, spotkania wtorkowe, codzienna Eucharystia zmieniają moje relacje z ludźmi, z rodzicami. Poznaję siebie, poznaję Jezusa. Widzę, że Jezus jest dobrym Bogiem, że się o mnie troszczy. Pomału otwieram się na Jego miłość i na ludzi. Wiem, że jest to proces, który trwa i zachęcam do poznania, że Jezus jest i chce abyśmy byli szczęśliwi.

Pochodzę z rodziny katolickiej, w której dbano o uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. i lekcjach religii. Pamiętam, że będąc w harcerstwie składałam przyrzeczenie harcerskie: „Mam szczerą wolę pełnić służbę Bogu i Polsce…”. Były to wtedy ważne dla mnie słowa, ale do końca ich nie rozumiałam.

Był też taki okres w moim życiu, w którym nie przywiązywałam większej wagi do życia przykazaniami i niedzielnej Mszy św. Czasami zastanawiałam się na sensem mojego życia, nad tym: czy istnieje życie po śmierci? Spotykałam się z chłopakiem, więc często myślałam o małżeństwie, o tym czy istnieje recepta na udany związek, w dobie częstych rozwodów. Zastanawiałam się nad tym: czy jestem szczęśliwa? I co to znaczy być szczęśliwą? Myślałam, że to znaczy cieszyć się z tego, kim jestem i co robię, co mam.

Jednak nie czułam, że jestem szczęśliwa, miałam takie poczucie, że coś mi umyka, czegoś mi brakuje, ale sama nie wiedziałam czego. Pewnego dnia usłyszałam o spotkaniach wspólnoty. I mimo że nie wiedziałam co to takiego, to bardzo chciałam pójść na spotkanie. Upewniłam się, że jest to w kościele katolickim, a nie w jakimś innym, gdzie wcześniej próbowałam „szukać szczęścia”. I poszłam.

Dziś mogę powiedzieć, że spotkałam Jezusa w ludziach, których tam zobaczyłam. W ich rozpromienionych radością twarzach. Szczególnie niezwykłym momentem był serdeczny uśmiech pewnej dziewczyny do mnie – obcej osoby. Czułam, że jest to szczere.

Dzięki świadectwom osób ze wspólnoty dowiedziałam się, że ich radość i szczęście pochodzi od Boga, dzięki temu, że oddali swoje życie Jezusowi. Wracając ze spotkań modliłam się: „Boże, jeśli jesteś, to pozwól mi poznać Ciebie bym i ja mogła być tak radosna jak ci ludzie we wspólnocie”. Na którymś ze spotkań, powierzyłam w modlitwie moje życie Jezusowi i On zaczął je powoli przemieniać.

Zaczęłam odkrywać receptę na udane małżeństwo, to, że fundamentem budowy rodziny jest Bóg, który jest miłością i uczy nas kochać. Pragnęłam takiego związku jednak mój chłopak nie mógł tego zrozumieć, więc tym trudniej było mi się zdecydować na małżeństwo z nim. Trudne to było dla mnie i cierpiałam, bo spotykaliśmy się kilka lat. Myślałam o rozstaniu z obawy przed brakiem zrozumienia w przyszłości. W końcu Jezus uzdolnił mnie do rozstania i poczułam się naprawdę wolna. Mimo bólu w sercu wiedziałam, że to jest dobre. Zaczęłam się częściej uśmiechać.

Dziś mogę powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa. Odczuwam radość z tego kim jestem i co robię, że przede wszystkim jestem Dzieckiem Bożym, ukochaną córką. Odkryłam, że sensem mojego życia jest życie z Bogiem, powierzenie Jemu wszelkich trosk. Nadal mam ich wiele, ale nie muszę się już lękać, bo Bóg jest przy mnie by mnie chronić. Doświadczam Jego miłości, chociażby poprzez ludzi, których stawia na mojej drodze, we wspólnocie, ale nie tylko.

Wiem, że droga z Jezusem, jakakolwiek by nie była, jest najlepsza, bo prowadzi do Boga, do nieba. Wierzę, że Bóg pragnie szczęścia dla wszystkich a zwłaszcza dla tych, którzy myślą, że nie zasługują. Dla nich tym bardziej – i dla każdego – ma drogę szczęścia, bo Bóg jest miłosierny. Jego miłość może pokonać wszelkie trudności i przynosi wiele radości.

Chyba jeszcze nigdy w życiu nie dostałem tak mocnego kopa, kopa w tak czuły punkt. Dostałem kopa w sumienie.

Przez to właśnie Kurs Filipa stał się dla mnie zdecydowanie najszczerszym w życiu rachunkiem sumienia, choć zawsze wydawało mi się, że do dotychczasowych nie powinienem mieć zastrzeżeń. Uważałem, że jestem przecież taki dobry, posłuszny, nawet jeśli zrobię coś źle, to się z tego wyspowiadam i dostanę rozgrzeszenie. Nie jestem przecież taki zły, są gorsi – mawiałem – nie wiem teraz tylko czy mówiłem to do siebie czy do Boga, ale chciałem chyba czuć większy komfort i mieć szersze pole działania. Myślałem sobie: przecież co niedzielę chodzę do Kościoła, codziennie się modlę, od 6 lat chodzę pieszo na pielgrzymkę do Częstochowy, co Bóg może ode mnie jeszcze chcieć, przecież ja tak dużo mu daję.

Ten kop tak bardzo zabolał… jednak nie miałem z tego powodu żalu do Boga, a tylko do siebie. Miałem do siebie żal, bo tak naprawdę miałem zamknięte oczy, błotem zachlapane, zachlapane grzechem i sam je wciąż chlapałem. Świat postrzegałem schematami. W Boga też chyba wierzyłem schematem. Idź do Kościoła, idź się pomódl, idź na pielgrzymkę, będzie OK. Dawałem Bogu tylko cząstkę siebie, resztą rządziłem się sam. A ten koleś, który wydawał mi się prawy, dobry i wierzący był szatanem po prostu.

Niesamowite jest to, że im bliżej końca Kursu, tym żal do siebie mijał. Bóg obmył moje oczy w wodzie, zmył grzech, zaufałem łasce Ducha Świętego… bardzo tego pragnąłem. On zmył ze mnie wszystko w swoich źródłach. Odrodziłem się na nowo. Jestem wolny.

Chwała Panu !!!

Piotrek z Pruszkowa
(Kurs Filip 19-21.11.2004)

Mam na imię Ania. Studiuję historię sztuki.

Kiedyś uważałam, że należy zachować dystans do spraw związanych z wiarą. Tłumaczyłam to sobie tym, że trzeba we wszystkim zachować umiar, a tak naprawdę bałam się oprzeć swoje życie na wierze, na Bogu.

Sytuacja w mojej rodzinie – mój tata jest nieuleczalnie chory, a moja mama miała poważny wypadek samochodowy i była długo nieprzytomna – sprawiła, że zaczęłam odczuwać ogromny lęk przed przyszłością i niechęć do życia. Czasem myślałam nawet, że wolałabym umrzeć.

Na studiach pod wpływem racjonalnego, intelektualnego podejścia do spraw wiary budował się we mnie jeszcze większy dystans do religii, miałam wiele chwil zwątpienia w istnienie Boga. W takich momentach wydawało mi się, że ludzie wymyślili Go sobie, żeby im się lepiej żyło.

Kiedy byłam na trzecim roku studiów, czyli 2 lata temu, zachęcona przez koleżankę, poszłam na czuwanie modlitewne do kościoła Paulinów w Warszawie. Tam poszłam do spowiedzi. Ojciec, który mnie spowiadał, powiedział mi, żebym poszukała dla siebie jakiejś wspólnoty.

Po dwóch miesiącach zaczęłam przychodzić na spotkania wspólnoty Woda Życia. Poznałam tu ludzi, którzy rozmawiali ze mną o Bogu. Zaczęłam budować na nowo moją relację z Nim. Tu doświadczyłam tego, że Jezus naprawdę istnieje i że nie jest wymysłem ludzi, ponieważ On zaczął leczyć mnie z niechęci do życia, przywrócił mi jego sens. Dał mi (i nadal daje) niesamowity pokój wewnętrzny i radość, zabrał lęk. Doświadczam Jego miłości i mogę ją przekazać także moim rodzicom. Wiem, że Jezus jest obecny w mojej rodzinie i że nam pomaga. Jest zawsze blisko nas, szczególnie w trudnych momentach.
Nie chcę już podchodzić z dystansem do spraw wiary, nie boję się oprzeć swojego życia na Jezusie, ponieważ wiem, że On chce dla mnie jak najlepiej, bo mnie kocha.

Do „Wody Życia” trafiłam trzy tygodnie temu. Wcześniej (choć od dawna miałam takie pragnienie i potrzebę) nie należałam do żadnej wspólnoty. – Zawsze mi się wydawało, że są to bardzo zamknięte grupy, tzw. „towarzystwa wzajemnej adoracji”, do których bardzo trudno wejść. Ta wspólnota, Wspólnota Woda Życia, jest zdecydowanym zaprzeczeniem takiego poglądu. – Właściwie już od pierwszego przyjścia czuje się, że jest się tu chcianym i akceptowanym – to wszystko dzięki temu, że ludzie są tu niesamowicie otwarci na drugiego człowieka.

Bardzo się cieszę, że tak niedługo po tym jak przyszłyśmy z koleżanką do Wspólnoty, pojawiła się możliwość wyjechania na kurs „Filip”. Myślę, że to bardzo dobry początek – po pierwsze dobry początek rozwoju naszej wiary i naszego zaufania do Boga, a po drugie dobry początek życia w tej Wspólnocie, dobry początek relacji z ludźmi, którzy do niej należą.

Co dla mnie ważne to to, że żadna chwila na tych rekolekcjach nie była stracona, każdy moment był wypełniony przez Boga i istotny. Właśnie na kursie poczułam wewnętrzny pokój i przekonanie, że moja zgoda na wolę Boga niczego, ale to niczego mi nie zabiera, a na pewno nie zabiera mi wolności. – Wręcz przeciwnie – właśnie powiedzenie Bogu słowa „TAK” otwiera mi drzwi do PRAWDZIWEJ wolności. Na „Filipie” potwierdziła się dla mnie jeszcze jedna bardzo istotna prawda, prawda, która dotyczy ciebie i mnie – tą prawdą jest fakt, iż nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy sami, bo zawsze JEST przy nas Bóg, bo On nas zawsze kocha.

Oprócz tego na rekolekcjach „Filip” ważni byli oczywiście sami ludzie i relacje jakie miały okazje się między nami nawiązać. Wierzę, że te relacje przetrwają, że wspólnie będziemy mogli nadal dzielić się swoją wiarą, doświadczeniami i wspierać wtedy, kiedy ktoś z nas będzie tego wsparcia potrzebował.

To były tylko 2 dni, ale bardzo intensywne, dobre i pełne w wiele pięknych przeżyć. Chwała Panu za te dni!

Kinga

Nazywam się Paulina i jestem w Wodzie Życia od niedawna…, ale to nie jest istotne. Istotne jest to, że chciałam się z Wami czymś podzielić – pewną refleksją na temat mnie, a może i też kogoś z was. Pochodzę z rodziny katolickiej i od dziecka chodziłam do Kościoła ale robiłam to dość automatycznie – można powiedzieć odruchowo.

W wieku 16 lat stwierdziłam, że CHYBA w Boga wierzę ale Kościół i ‘cała ta reszta’ jest mi niepotrzebna. Chodzenie na Msze nic mi nie daje, więc jest to bezsensowne – w dodatku księża mnie irytują. A z Bogiem to przecież mogę rozmawiać sama. I tak po trzech latach trafiłam do Wody Życia i zaczęłam inaczej patrzeć na pojęcie ‘wspólnota katolicka’.

W tej historii najważniejsze nie jest zakończenie, ale to co się działo przez te trzy lata i jak to spojrzenie na pewne sprawy może ulec zmianie. Skupmy się więc na tych trzech latach… Teoretycznie szukałam odpowiedzi na gnębiące mnie pytania dotyczące wiary. W praktyce wyglądało to tak, że zadawałam pytanie i sama sobie na nie odpowiadałam. Wiara nie była dla mnie dużym oparciem… nie czułam jej. Zresztą dość wiele w tym czasie przeprowadzałam dyskusji pt. ”To człowiek Boga stworzył, a nie Bóg człowieka”. Ogólnie bardzo spłyciłam/zaniedbałam moją wiarę w tym okresie.

W szukaniu Boga pomógł mi mój przyjaciel Piotrek.

Któregoś dnia zadzwonił do mnie i zaczął mi opowiadać o organizacji, gdzie wszyscy ludzie są „tacy dobrzy, tacy kochający” i w ogóle WOW. Stwierdziłam, że chyba za bardzo się wkręca w tą sektę J i mówi trochę od rzeczy. Kilka miesięcy później wyjechałam z Piotrkiem na Mazury na żagle, razem z jego przyjaciółmi z ‘sekty’. Pomyślałam sobie wtedy, że to dobra opcja na wyjechanie z Warszawy.

 

No i… na Mazurach spotkałam super ludzi – z super postawą. Wcześniej poznałam wiele osób z różnych ruchów katolickich i mnie oni niczym nie zachwycili. Z kolei towarzystwo mazurskie było… WOW. Reprezentowali sobą prawdziwą postawę chrześcijańską. W naszych codziennych relacjach dużo było ciepła i tolerancji wobec drugiego człowieka… po prostu dużo Boga. Poza tym nigdy nie widziałam żeby ludzie tak pięknie i głęboko się modlili.

Wywarło to wszystko na mnie duże wrażenie. I sam fakt, że Oni kontynuują wodo-życiowe spotkania poza organizacją dało mi wiele do myślenia… zrozumiałam jak ważna jest wspólnota.

„Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnowienie umysłu, abyśmy umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” Rz 12, 12

 

Tym „odnowieniem umysłu” jest dla mnie wspólnota katolicka. Będąc razem, modląc się razem czuję, że nie jestem sama, że mam oparcie i że jestem silniejsza – słowa które wypowiadamy, wypowiadają miliony od tysięcy lat.

Wiara jest częścią mojej tożsamości – zarówno tej narodowej jak i mojej własnej. Wspólnota pozwala mi ją pielęgnować, pogłębiać. Zauważyłam nawet, że obcowanie z innymi wiernymi pozwala mi weryfikować moje myślenie na różne sprawy i pomaga odpowiedzieć na moje pytania. A to bardzo ważne, żeby dostawać odpowiedzi –tyle, że te właściwe. Moje własne odpowiedzi, które kiedyś sobie dawałam były głupie i buntownicze. Modlenie się tylko samemu daje właśnie takie zamknięte spojrzenie-ograniczone. A wśród ludzi – poszerzają się horyzonty.

Dlatego pielęgnujmy nasze wspólnoty.
I odnawiajmy swoją wiarę jak najczęściej.

Chciałam te świadectwo zadedykować:
Piotrkowi Słykowi oraz całej załodze „11 nad ranem” & „Generatorom”
i podziękować im za to, że poszerzyli (i poszerzają nadal) moje horyzonty oraz za to, że
są prawdziwi w tym co robią.

 

Chwała Panu!