Nazywam się Ania, do wspólnoty przyszłam w Wielkim Tygodniu 2004 roku, zapisałam się i zaraz po Świętach Wielkanocy pojechałam na kurs Filip. Nigdy wcześniej nie byłam w żadnej wspólnocie, ale od dłuższego czasu (około paru lat) zamierzałam w jakiejś być, nie z ochoty a raczej z wewnętrznego przekonania.
Chociaż byłam religijna w moim życiu nie było prawdziwej radości. Chciałam coś zmienić, bo widziałam innych ludzi wierzących. Jednak samemu to nie wychodziło, a nawet czasem zamieniało się w dewocję. Pamiętam jak nie mogłam już wytrzymać z tym całym otaczającym mnie światem tuż przed wyjazdem do Kani Helenowskich, gdzie miał się odbyć owy kurs. Wiedziałam, że muszę tam jechać, chociaż się bałam. Podczas kursu dałam się poprowadzić przez animatorów. Zrozumiałam, że to ja muszę otworzyć swoje serce na Pana Boga i na ludzi. Był moment, kiedy czytając na głos fragment z Pisma Świętego, nagle poczułam wspaniałą więź z ludźmi, jakbyśmy stanowili jedność.
Ogólnie na kursie nie byłam przekonana, co do tej wspólnoty. Pomyślałam, że może spróbuję do innej. Kiedy wyjeżdżałam byłam szczęśliwa, że wracam. Wróciłam do Warszawy, w Warszawie do akademika. Pierwsze wrażenie – akademik wydał mi się całkiem inny, obojętny ze swoją brzydotą. W pokoju, po godzinie zebrało mi się na ogromny płacz, po prostu wyłam (ciekawe czy za ścianą to słyszeli?) i poczułam, że jakaś błogość na mnie spływa. Następnego dnia czułam się, jak królewna, niczego nie potrzebowałam, obojętne mi było, jak jestem ubrana, tak jakbym była w chwale. Czułam prawdziwą radość. Nie dzieliłam z ludźmi w tramwaju smutków, żalów, złości, zmęczenia dla mnie było to obce, wiedziałam, że wszystko mam, co i kto jest mi w życiu potrzebny – Pan Jezus. Czułam, że nie ja żyłam, a żył za mnie On. Pragnęłam się modlić, studia wydały mi się nieważne. Do ludzi na uczelni nie miałam pretensji, że są tacy, jacy mi się nie podobają. Patrzyłam oczami Pana – przyjaźni, miłości. Zaraz miałam ochotę jechać do domu i zrobiłam to. Idąc od przystanku w mojej wsi świat wydał mi się piękny (wcześniej nie dało rady tak myśleć). W domu świadczyłam swoja radością i miłością. Już wiedziałam, że to ta a nie inna wspólnota. Od tamtej pory główną częścią mojego życia jest przebywanie we wspólnocie na Narutowicza. Z tego miejsca naprawdę czerpię wodę do życia!
Dzięki wspólnocie wiem jak żyć, nie czuję się pogrążona przez świat, a jestem sobą i stawiam światu czoła. Bywają momenty zachwiania, ale dzięki modlitwie nawracam się właśnie tu we wspólnocie. Zmieniłam się, jest we mnie prawdziwa radość Boża. Wiem, kto jest moją drogą, prawdą, życiem, jestem ciągle o tym uświadamiana. Chwała Tobie Panie!!!!!!!
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie dostałem tak mocnego kopa, kopa w tak czuły punkt. Dostałem kopa w sumienie.
Przez to właśnie Kurs Filipa stał się dla mnie zdecydowanie najszczerszym w życiu rachunkiem sumienia, choć zawsze wydawało mi się, że do dotychczasowych nie powinienem mieć zastrzeżeń. Uważałem, że jestem przecież taki dobry, posłuszny, nawet jeśli zrobię coś źle, to się z tego wyspowiadam i dostanę rozgrzeszenie. Nie jestem przecież taki zły, są gorsi – mawiałem – nie wiem teraz tylko czy mówiłem to do siebie czy do Boga, ale chciałem chyba czuć większy komfort i mieć szersze pole działania. Myślałem sobie: przecież co niedzielę chodzę do Kościoła, codziennie się modlę, od 6 lat chodzę pieszo na pielgrzymkę do Częstochowy, co Bóg może ode mnie jeszcze chcieć, przecież ja tak dużo mu daję.
Ten kop tak bardzo zabolał… jednak nie miałem z tego powodu żalu do Boga, a tylko do siebie. Miałem do siebie żal, bo tak naprawdę miałem zamknięte oczy, błotem zachlapane, zachlapane grzechem i sam je wciąż chlapałem. Świat postrzegałem schematami. W Boga też chyba wierzyłem schematem. Idź do Kościoła, idź się pomódl, idź na pielgrzymkę, będzie OK. Dawałem Bogu tylko cząstkę siebie, resztą rządziłem się sam. A ten koleś, który wydawał mi się prawy, dobry i wierzący był szatanem po prostu.
Niesamowite jest to, że im bliżej końca Kursu, tym żal do siebie mijał. Bóg obmył moje oczy w wodzie, zmył grzech, zaufałem łasce Ducha Świętego… bardzo tego pragnąłem. On zmył ze mnie wszystko w swoich źródłach. Odrodziłem się na nowo. Jestem wolny.
Chwała Panu !!!
Piotrek z Pruszkowa
(Kurs Filip 19-21.11.2004)
Do „Wody Życia” trafiłam trzy tygodnie temu. Wcześniej (choć od dawna miałam takie pragnienie i potrzebę) nie należałam do żadnej wspólnoty. – Zawsze mi się wydawało, że są to bardzo zamknięte grupy, tzw. „towarzystwa wzajemnej adoracji”, do których bardzo trudno wejść. Ta wspólnota, Wspólnota Woda Życia, jest zdecydowanym zaprzeczeniem takiego poglądu. – Właściwie już od pierwszego przyjścia czuje się, że jest się tu chcianym i akceptowanym – to wszystko dzięki temu, że ludzie są tu niesamowicie otwarci na drugiego człowieka.
Bardzo się cieszę, że tak niedługo po tym jak przyszłyśmy z koleżanką do Wspólnoty, pojawiła się możliwość wyjechania na kurs „Filip”. Myślę, że to bardzo dobry początek – po pierwsze dobry początek rozwoju naszej wiary i naszego zaufania do Boga, a po drugie dobry początek życia w tej Wspólnocie, dobry początek relacji z ludźmi, którzy do niej należą.
Co dla mnie ważne to to, że żadna chwila na tych rekolekcjach nie była stracona, każdy moment był wypełniony przez Boga i istotny. Właśnie na kursie poczułam wewnętrzny pokój i przekonanie, że moja zgoda na wolę Boga niczego, ale to niczego mi nie zabiera, a na pewno nie zabiera mi wolności. – Wręcz przeciwnie – właśnie powiedzenie Bogu słowa „TAK” otwiera mi drzwi do PRAWDZIWEJ wolności. Na „Filipie” potwierdziła się dla mnie jeszcze jedna bardzo istotna prawda, prawda, która dotyczy ciebie i mnie – tą prawdą jest fakt, iż nigdy nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy sami, bo zawsze JEST przy nas Bóg, bo On nas zawsze kocha.
Oprócz tego na rekolekcjach „Filip” ważni byli oczywiście sami ludzie i relacje jakie miały okazje się między nami nawiązać. Wierzę, że te relacje przetrwają, że wspólnie będziemy mogli nadal dzielić się swoją wiarą, doświadczeniami i wspierać wtedy, kiedy ktoś z nas będzie tego wsparcia potrzebował.
To były tylko 2 dni, ale bardzo intensywne, dobre i pełne w wiele pięknych przeżyć. Chwała Panu za te dni!
Kinga
Na pierwszy kurs Filip pojechałem ponad 3,5 roku temu – największym owocem tego kursu było natchnienie Ducha św., żeby wejść do Wspólnoty i we Wspólnocie budować więź z Bogiem i ludźmi. Jestem we Wspólnocie Woda Życia już od ponad 3 lat i w ciągu tych przeszło 3 lat wiele się działo, moje życie stało się dużo bardziej uporządkowane i sensowne. Uwidoczniły się jednak w ostatnim roku ważne, ale nierozwiązane od jakiegoś czasu problemy – rodzinne, finansowe, zawodowe, powracający co jakiś czas problem powołania – nie potrafiłem sobie z tym poradzić – okazało się, że jestem za słaby żeby tworzyć cokolwiek o własnych siłach i nie bardzo wiedziałem jak może pomóc Bóg w tych wszystkich trudnościach.
W rozmowie ks. Roman polecił mi jechać na ten nowy Kurs Filip i bardzo mnie to zmotywowało, żeby odpowiednio wcześnie się zapisać i nie przejmować się, że będą wypadać jakieś nieoczekiwane okoliczności – żeby akurat jednak nie pojechać. Nie miałem jakichś szczególnych oczekiwań, może raczej tak ogólnie – żeby Pan Bóg mnie jakoś zachęcił do działania. Taką zachętą na Kursie były dla mnie obietnice konkretnych owoców trwania z NIM i we WSPÓLNOCIE. Tyle tylko, ze nie do końca jeszcze wiedziałem, na czym to ma polegać… To, czego doświadczyłem już po kursie to niesamowite uczucie, że Pan bardzo mocno działa we wszystkich sprawach i czysta chęć bycia z NIM codziennie. Każdy kolejny dzień przynosi nowe niespodzianki i w większości są one bardzo miłe.
Bardzo dużo działań, które do tej pory odkładałem zwykle „na później” teraz po prostu zaczyna wychodzić i pomimo wielu zajęć udaje się dużo lepiej ułożyć i wykonać plan dnia… i to bez szkody dla spotkań z osobami, z którymi się wspieramy i motywujemy. Otrzymuje teraz coraz więcej i coraz lepszych ofert pracy, jednak to, co sprawiło mi wyjątkowo dużo radości – pojawiła się większa szansa na nawiązanie lepszego kontaktu z moim chrześniakiem, pomimo tego, że kontakt był ostatnio bardzo utrudniony ze względu na duże komplikacje w relacji między jego rodzicami. Już niedługo spędzimy wreszcie trochę czasu razem – wspólnie z jego siostrą i moim bratem. Miałem przez jakiś duże problemy ze zmobilizowaniem się do codziennej modlitwy, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że bez modlitwy więź z Bogiem się sypie i zaczynałem robić rzeczy, których potem żałowałem, dlatego teraz jeszcze bardziej cieszy mnie to że odzyskałem radość z modlitwy – CHWAŁA PANU!
Mam na imię Marta, niedawno ukończyłam studia na wydziale chemicznym. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, tzn. Tata jest uzależniony od alkoholu, co jednocześnie bardzo negatywnie oddziaływuje na członków rodziny, w tym na mnie, wszyscy w rodzinie jesteśmy współuzależnieni. Taka sytuacja kładzie ujemny cień na moje ogólne postrzeganie świata i siebie.
Studiując byłam już dość zagubiona duchowo. Nie czułam się bezpiecznie. To wywarło wpływ również na zdrowie. Z pozoru wszystko nieźle wyglądało, ale wewnętrznie coś było nie tak. Objawem zdrowotnym były m. in. lęki. Sporo trwałam bezradna w takim stanie, nie przyznając się do tego.
Znalazłam się we wspólnocie. Kilka osób zachęcało mnie do pójścia na spotkanie. Następnie z oporami pojechałam na weekendowe rekolekcje, tzn. Kurs Filip. Pobyt na nich bardzo dużo we mnie zmienił, nastąpił przełom. Zrozumiałam, że Jezus kocha mnie mimo wszystko, nieustannie. Nie tylko wtedy, gdy czynię dobro. To był początek drogi ku mojemu zbliżeniu z Jezusem i tym samym poczuciu bezpieczeństwa, pokoju ducha.
Jednocześnie skończył się mój niezdrowy związek z chłopakiem. Głównie dlatego niezdrowy, gdyż brakowało w nim fundamentu – Boga, bez którego nie mogłam zbudować prawdziwej relacji. Widzę to dopiero teraz i dziękuję Bogu, że tak się stało.
Doświadczam, że gdy oddam Panu wszelkie duże i małe sprawy On się tym najlepiej zajmie. Tzn. nie Bóg ma coś za mnie robić, ale by mnie prowadził, kierował mną w pracy, domu i wszędzie. Jezus wie lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre. Zauważyłam, że gdy zaczynam wierzyć w swoje możliwości nie oddaję Mu tego – czuję pustkę i źle to się kończy. Oczywiście często me plany nie były spełnione, jednak po czasie okazywało się, że bardzo dobrze się stało, a przez różne doświadczenia Pan mnie uczy i nawraca.
Ciągle coś otrzymuję od Boga. Prosiłam Go o znalezienie pracy i zostałam wysłuchana – mam pracę w zawodzie, za co Mu dziękuję. Jestem człowiekiem słabym, grzesznym, ale Jezus cały czas mnie uzdrawia (etapami), dzięki Niemu przebaczyłam Tacie – wiem, że potrzebuje mego uczucia i modlitwy, chociaż tej potrzeby nie okazuje.
Od dłuższego czasu nie mam już lęków. Wiem, że to wszystko dzięki Jezusowi, który obejmuje mnie Swą Ręką. On mnie trzyma. Zrozumiałam, że Jezus chce bym była zdrowa. Pokierował mnie też na spotkania uzdrawiające osób z tym samym problemem. Jestem Mu wdzięczna za wszelkich ludzi, których mi postawił na drodze. Kiedy spojrzę wstecz na ten czas odkąd jestem we wspólnocie, widzę prowadzenie Jezusa, jestem przykładem na to, że On jest najlepszym lekarzem duszy i ciała.
Jezus uczy mnie kochać – kochać Boga, ludzi i siebie. Tak – bo aby prawdziwie kochać trzeba najpierw pokochać siebie.
Mam na imię Maciek, pochodzę z Płocka, ale studia skończyłem w Warszawie i tutaj pracuję jako geolog.
Kiedy byłem młodym chłopcem, jedyną osobą, która swoim życiem i wiarą pokazywała mi Boga była moja babcia. Bardzo lubiłem słuchać, kiedy przychodziła późnym wieczorem do mojego pokoju i modliła się. Słuchając jej, sam nauczyłem się modlić i bardzo lubiłem w taki sposób rozmawiać z Bogiem. Ale modlitwa była tylko czymś zewnętrznym. W rzeczywistości nie znałem Boga, był On dla mnie kimś nieobecnym, bardzo dalekim, był kimś obcym. Był przede wszystkim Bogiem, którego się bałem. Bałem się, że ukarze mnie za moje złe zachowanie, za moje grzechy. Prawie zawsze, kiedy coś zbroiłem myślałem o tym, że Bóg może mnie ukarać.
Taki wizerunek Boga karzącego żył we mnie bardzo długo i sprawiał, że nie wiedziałem co to jest Miłość Boża. Pan Bóg był dla mnie ograniczony do murów kościoła i do chwil, kiedy klękałem wieczorem w domu, żeby się pomodlić.
Jednocześnie był to czas wielkiego zamknięcia i wstydu wobec rówieśników, pogrążania się w onanizmie, czas samotności i smutku. Onanizm sprawiał, że za każdym razem obsesyjnie bałem się kary Boga. W domu rodzinnym miałem swoje ulubione książki przygodowe i gry komputerowe, w których zamykałem się przed rodziną. Takie życie trwało około 10 lat, dopóki nie poznałem prawdziwej, przebaczającej Miłości Pana Boga.
Moje pierwsze świadome, prawdziwe i pełne spotkanie z Jezusem Chrystusem było 5 lat temu, kiedy na kursie „Filip” całkowicie zawierzyłem swoje życie Jezusowi. To tam, w czasie weekendowego wyjazdu doświadczyłem prawdziwej Miłości Ojca, Miłości ciepłej i bliskiej. Miłości bezwarunkowej, takiej, przy której było mi dobrze i czułem się bezpiecznie. Miłości, przed którą nie musiałem uciekać ze strachu przed karą, Miłości, która zawsze była obok mnie. Miłości, której nie musiałem się wstydzić i lękać się odrzucenia. Miłości, która całkowicie wypełniła moje wewnętrzne życie. Przy tej Miłości już nie musiałem szukać seksualnych uniesień. Właśnie na kursie „Filip” przepadł mój lęk przed Bogiem, a On sam stał się kimś bliskim, kimś drogim, kimś oczekiwanym. Stał się osobą, za którą mogłem zatęsknić w chwilach, kiedy wydawało mi się, że nie ma Go w pobliżu. Stał się jedyną osobą, której zaufałem i zawierzyłem Mu swoje życie. Zapraszam Ciebie, żebyś zaufał Bogu, żebyś zaprzyjaźnił się z Nim. Porzuć swój lęk i zbliż się do Niego. Pozwól Mu pokochać siebie.